wtorek, 21 października 2014

WSTYD!

Pisałam, że wróciłam i nic z tego nie wyszło... Odizolowałam się od internetu i zajęłam innymi sprawami, problemami itp. Zabrakło mi czasu, głowy i ochoty, ale zamierzam powolutku wracać. Zrozumiałam, że nie mogę porzucić pisania. Za bardzo to kocham. Poukładałam sobie wszystko i myślę, że przydałoby się wrócić do żywych. Tak więc, trzymajcie za mnie kciuki.
Pozdrawiam,
Gabi.
PS. Nie komentowałam nic, bo nie czytałam. Postaram się wszystko nadrobić.

środa, 30 lipca 2014

Wróciłam.

Witajcie!
Wróciłam z weną i chęcią tworzenia. Pracuję nad nowym rozdziałem, ale nie chcę nic obiecywać, bo w końcu są wakacje i nie mam zamiaru się z niczym spieszyć. Chciałam przeprosić wszystkich, za to, że nie komentowałam notek na blogach. Mike, Martuś, Martyna (UnknownYou123), Kostka : przepraszam i obiecuję poprawę ;). Kocham Was wszystkich, drodzy Czytelnicy i Czytelniczki!
Pozdrawiam,
Gabi.

piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział 9, czyli odkrywam swoje aktorskie zdolności.

Witajcie Kochani!
Wiem, że nawaliłam. Nie mogłam skończyć tego rozdziału, a nie chciałam wrzucać, czegoś, co było niedokończone. Szczerze powiedziawszy, nie jestem w pełni z niego zadowolona. Jest taki nijaki. Jak pewien Ktoś to przeczyta, to dostanę ochrzan, za brak pewności siebie, ale trudno. 
Nie chcę Was zadręczać moimi przeżyciami, ale ten tydzień był, po prostu OKROPNY. Wszyscy wtajemniczeni wiedzą, co było w środę, a w czwartek miałam doła, bo środa minęła. Dzisiaj było zakończenie roku, a ja musiałam się rozstać z moją klasą. Idę do gimnazjum, gdzie indziej niż reszta i boję się, że już nigdy ich nie zobaczę. Płakałam chyba ze dwie godziny. Okropność. Nienawidzę płakać. Oprócz tego czuję się niedoceniona, przez nauczycielki, ale to już inna historia (czyt. Nie chcę Was już tym zanudzać).
WAŻNA INFORMACJA:
Nie wiem, kiedy pojawi się nowy rozdział. Wyjeżdżam na dwa tygodnie w miejsce, gdzie nie będę miała dostępu do internetu. Postaram się pisać w zeszycie, ale nie wiem, czy coś z tego wyjdzie. Obiecuję, że postaram się coś napisać od razu po powrocie. 
Pozdrawiam i życzę miłych wakacji,
Gabi.
PS. Miałam nie przepraszać, ale nie potrafię się powstrzymać. Przepraszam, że tak rzadko dodaję rozdziały i nie zawsze są one dobre.
----------------------------------------------------------
 Gdy trochę się uspokajam, Chase pokazuje mi telewizor, który zniósł przed moją chwilą słabości. Stawia go na stoliku na przeciwko kanapy.
 -No, dobrze, ale co z kasetami?-pytam go.
 -Kaset, akurat na składzie nie ma, ale kilka płyt by się znalazło-odpowiada z uśmiechem. Odwraca się, po czym znika na górze. Po chwili wraca z kilkoma płytami w rękach.
 -Pokaż co tam masz-mówię podchodząc do niego.
 -E, e, e-chowa płyty za plecami, tak, żebym nie mogła ich dosięgnąć.
 -Co znowu?-pytam zrezygnowana.
 -Obejrzymy horror-odpowiada z chytrym błyskiem w oku.
 -O nie, mój drogi! Mam dość horrorów na dziś!-mówię kładąc dłonie na biodrach.
 -No dobra-ulega.-Ale nie zgadzam się na żadne romansidło.
 -Ja i romansidło? Taaa, już to widzę-stwierdzam przewracając oczami.
 -No, a nie? Wyobrażam sobie ciebie w roli Rose z Titanica. "Jack ja latam"-pod koniec swojej wypowiedzi chichocze, w skutek czego obrywa najbliżej leżącą poduszką.
 -Pokaż wreszcie, co tam masz, zamiast się wydurniać-wyrywam mu płyty z rąk.
Zerkam na tytuły i odrzucam te, które się nie nadają:
"Titanic"-won,
"Szczęki"-won,
"Zmierzch"-won.
 -Może to?-pytam Chase'a biorąc do ręki następną płytę.
 -"Podziemny krąg".Jesteś pewna? To dość brutalny film-mówi chłopak niepewnie.
 -Moje życie to jeden, wielki, brutalny film. Chcesz to oglądać, czy będziesz się bał na scenach walki i mam szukać czegoś innego?-pytam sarkastycznie.
 -Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. Czyli włączamy?-upewnia się.
 -Dawaj.
Po włożeniu płyty Chase siada obok mnie na kanapie.
 -Jakbyś się bała, to zawsze mogę cię przytulić, czy co-oferuje "tańcząc" brwiami.
 -Taaa... Nie licz na to-odpowiadam z uśmiechem.
 -No dobrze, ale jakby co jestem do twojej dyspozycji-nie mam czasu żeby się odgryźć, ponieważ zaczyna się film.
Chłopak, mówiąc, że zawarte są w nim brutalne sceny nie kłamał. Walki były bardzo realistyczne. Mniej więcej tak jak ta z Gregiem i jego kompanami kilka dni temu. Fajnie jest zobaczyć rozmaślony nos na ekranie, a nie na swojej twarzy. Jak fajnie nie czuć bólu w ręce, a widzieć, jak ktoś zwija się z bólu od uderzenia w brzuch. Czyżby zrodziły się we mnie sadystyczne popędy? Właściwie, czemu nie. Wracając do tematu. Zakończenie mnie zaskoczyło i usatysfakcjonowało. Na chwilę oderwałam się od rzeczywistości. Oprócz tego cały film był o wariacie. Zbieg okoliczności. Wariatka ogląda wariata. Gdy o tym myślę chce mi się jednocześnie śmiać i płakać. Nie ma to jak porównywać się do terrorysty z rozdwojeniem jaźni, prawda?
 -Rebeka? Halo? Jest tam kto?-z rozmyślań wyrywa mnie głos Chase'a, który macha mi ręką przed nosem.
 -Hm? Przepraszam, zamyśliłam się-odpowiadam odwracając się w jego stronę-Co mówiłeś?
 -Chcesz obejrzeć jeszcze coś?-pyta.
 -Jasne. Teraz ty wybierz. Nie wierzę, że to mówię, ale tym razem ci zaufam-mówię wstając.
 -A ty dokąd?-pyta, również się podnosząc.
 -Spokojnie, kowboju. Idę do toalety-oznajmiam, unosząc brwi do góry.
 -To przy okazji przynieś coś do jedzenia-widząc moją minę dodaje.-Proszę.
- Chcesz jeść coś, co przyniosę z toalety? No cóż z gustami się nie dyskutuje.-mówię wzruszając ramionami.

Odwracam się i idę w stronę łazienki. Na koniec przemywam twarz zimną wodą i wychodzę. Dostosowując się do prośby chłopaka skręcam, do kuchni. Gdy wchodzę do pokoju widzę Chase'a chodzącego po pokoju i rozglądającego się na wszystkie strony.
 -Ekhem-chrząkam znacząco.
Chłopak odwraca się w moją stronę z zakłopotaniem w oczach.
 -Przepraszam, ja... nie mogłem się powstrzymać-gdy to mówi jest czerwony na twarzy.
 -Spokojnie. Czuj się jak w domu-uspokajam go z uśmiechem na ustach.-A teraz może raczyłbyś powiedzieć mi jaki film wybrałeś?
 -To niespodzianka-podchodzi do mnie, zabiera popcorn, który przyniosłam z kuchni i wsypuje go do pustej już miski.
 -Niespodzianka? Zaczynam się bać-oznajmiam siadając na kanapie.
 -Trzeba to zapisać. Rebeka powiedziała, że się boi. Oprawie to sobie i powieszę nad łóżkiem-mówi Chase.
 -Ha, ha, ha. Przestań się ze mnie nabijać i włącz ten film-jak nakazuję tak robi. Gdy wszystko jest gotowe siada obok mnie. Blisko. Za blisko, jak na mój gust. Stykamy się ramionami. To jest... dziwne. Dziwne i przyjemne zarazem. Wreszcie film się zaczyna. Ze zdziwieniem zauważam, że jest to "Mustang". Gdy byłam mała to była moja ulubiona bajka, dlatego z fascynacją wpatruję się w ekran. Kocham tą opowieść. Przypomina mi moje dzieciństwo. Nie momenty, w których chodziłam do laboratoriów, na eksperymenty, ale te miłe. Przypominam sobie mamę opatrującą mi kolano, bitwy na poduszki z bratem, wycieczki... Tęsknie za nimi. Nawet za tatą. Tym samym, który mnie tłukł i na mnie wrzeszczał. Tym samym, który wyciągał mnie siłą z domu, żeby zawlec na jakieś kolejne badania. Ale również tym samym, który zrodził we mnie miłość do muzyki. Do śpiewu, tańca...  Dałabym wszystko, żeby zapobiec temu wypadkowi. Może wtedy wszystko by się ułożyło? Może w końcu byłoby w miarę normalnie? I tu powstaje pytanie, czy ja naprawdę spowodowałam ten wypadek? "Przestań. Nie psuj tego dnia"-mówię do siebie. Odpędzam złe myśli i skupiam się na filmie, który, ku mojemu zdziwieniu powoli zmierza ku końcowi. Kiedy na ekranie pojawiają się napisy końcowe Chase pyta ze smutkiem w głosie:
 -Nie podobało Ci się, tak?
 -Co? Nie, oczywiście, że mi się podobało. To mój ulubiony film z dzieciństwa, tylko...-zdaję sobie sprawę, że powiedziałam jedno słowo za dużo. Teraz będę musiała się tłumaczyć. No pięknie.
 -Tylko?-powtarza.
 -Tylko coś mi się przypomniało-mówię wymijająco.
 -Przypomniało? A dokładniej?
 -A ty co jesteś taki ciekawski?-chcę obrócić wszystko w żart, ale średnio mi to idzie.
 -Nie zmieniaj tematu, księżniczko. Powiedz co się dzieje, proszę-robi maślane oczka. Przerośnięty kot ze Shreka, kurcze.
 -Przypomniało mi się... moje dzieciństwo-odpowiadam w końcu.
 -Dzieciństwo? A co w tym smutnego? -mówi spokojnym tonem.
 -Co w tym smutnego, pytasz, tak? Nic! Smutne jest to, że było ono beznadziejne, a przez ten cholerny wypadek... to... to już nie ma szansy się zmienić! Teraz może być już tylko gorzej!-krzyczę podrywając się z miejsca.
 -Rozumiem...
 -Właśnie, że nic nie rozumiesz! Ty przynajmniej miałeś kochającą rodzinę, masz brata, a ja?! Ja mam jedno wielkie gówno! Zawsze miałam gówno!
 -Myślisz, że moje życie było sielanką?-pyta również wstając.-Szwendanie się po domach zastępczych, a potem po ulicach. Wcześniejsza śmierć rodziców. Naprawdę myślisz, że było mi łatwo?-mówi opanowanym, lecz stanowczym głosem.
 -Ty przynajmniej miałeś świadomość bycia kochanym! miałeś prawdziwą, rodzinę i nadal masz Charliego!
 -Bycia kochanym powiadasz? Jeżeli przez bycie kochanym rozumiesz regularne bicie i poniżanie psychiczne, to tak, byłem kochany. Myślisz, że tylko twój ojciec potrafił się na tobie wyżyć? A matka poznęcać?-gdy to mówi łzy napływają mu do oczu. Odwraca wzrok, by to ukryć. Podchodzę do niego. Cała moja złość natychmiast znika.
 -Przepraszam-mówię cicho.-Jestem głupia. Nie powinnam się nad sobą użalać. To moja wina. Przepraszam. Spójrz na mnie.
Gdy nie reaguje łapię go za brodę i zmuszam, by spojrzał mi w oczy. Po jego policzkach spływają łzy. 
 -Nie przepraszaj. Nie masz za co. Ja po prostu... ja...-widzę, że próbuje powstrzymać płacz.
 -Nie musisz nic mówić. Rozumiem-przytulam go jak małego chłopca. 
Stoimy tak przez jakiś czas. Głaszczę go po głowie.  
 -Wiesz co? Zaczekaj tu chwileczkę-mówi nagle, odrywając się ode mnie i wybiega z domu. Stoję przez chwilę w osłupieniu. Mam tylko nadzieję, że nie zrobi nic głupiego. Nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić sprzątam ze stołu. Popcorn rozrzucony jest po całej podłodze. Gdy, po raz, chyba setny strzepuję z kanapy pozostałości po przekąsce, drzwi otwierają się z hukiem. Odwracam się w tamtą stronę.
 -Nie ma go! Nie ma!-krzyczy od progu.
 -Uspokój się. Kogo nie ma? O czym ty do mnie rozmawiasz?-pytam.
 -Carlosa. Nie ma go w lesie. Tam gdzie go wyniosłem-mówi spokojniej.
 -Jak to, nie ma?!-powtarzam ze strachem. Tak, ze strachem. Trudno mi się do tego przyznać, ale boję się tego zboczeńca.
 -Spokojnie. Pewnie się obudził i powlekł do swojej kwatery albo do szkoły. Chociaż wątpię, żeby był w stanie prowadzić zajęcia.
 -To co teraz?-pytam zaniepokojona całą sytuacją.
 -Trzeba go znaleźć, a potem wymyślić, jak go pilnować-gdy to mówi wpadam na pewien pomysł.
 -A macie tu może jakieś pluskwy, czy coś z tym stylu? Gdybyśmy mu coś takiego przyczepili, nie musielibyśmy za nim chodzić, a mielibyśmy go na oku.
 -Pluskwy powiadasz? Powinny być w zbrojowni.-mówi Chase.
 -No to po kłopocie. Chodźmy do tej zbrojowni-oznajmiam wstając.
 -Nie tak szybko, tygrysie. To najbardziej chroniony budynek w całym obozowisku. Trzeba obmyślić plan-zatrzymuje mnie chłopak.
 -Za tego tygrysa, później ci przyłożę. Plan? Ok. Ja odwracam uwagę, a ty wykradasz pluskwy. Proszę-patrzę na niego spod uniesionych brwi.
 -Prosto, szybko i wygodnie. Nieostrożnie, ale niech ci będzie-przyznaje mi racje.
Wychodzimy. Chase wyprzedza mnie i prowadzi, jak mi się wydaje w stronę "szkoły". Mam rację. Za chwilę spomiędzy drzew wyłania się amfiteatr. Omijamy go z lewej i wchodzimy do lasku, który wyrasta obok. Za drzewami majaczy sylwetka okrągłej, metalowej kopuły, rodem z filmów Marvela. Kształtem przypomina trochę bardziej wypukłą tarczę Kapitana Ameryki. Chase odwraca się w moją stronę i pokazuje, żebym była cicho. Jest jeszcze jasno, więc musimy uważać. Chowamy się za drzewo, żeby omówić plan.
 -No to co teraz?-pytam cicho.
 -Ty odwracasz uwagę, a ja wchodzę. Na zewnątrz jest czterech strażników, a z tym w środku sam sobie poradzę-wyjaśnia.-Poradzisz sobie?-pyta z powątpiewaniem.
 -To raczej ja powinnam się o to pytać-odpowiadam.-Tylko... uważaj-patrzę mu w oczy.
 -Jak zawsze. Ty też bądź ostrożna-mówi odwzajemniając spojrzenie.
 -Będę.
 -Dobrze. Komu w drogę temu kopa.-oznajmia i chce się odwrócić, ale w tej chwili wpadam na pomysł, jak odwrócić ich uwagę.
 -Czekaj-spogląda na mnie.-Musisz kopnąć mnie w nogę.
 -Że co?-pyta w osłupieniu.
 -Kopnąć mnie w nogę-powtarzam powoli.
 -Co? Po co?-pyta.
 -Będę udawała, że jest złamana, i że się zgubiłam, żeby mogli się mną zająć-wyjaśniam.
 -Ale po co mam cię kopać?
 -Żeby było bardziej wiarygodnie.
 -Zadaję się z masochistką. No dobrze. Połóż tu nogę-zgadza się w końcu.
Kładę nogę we wskazanym przez niego miejscu i przygryzam wargę. Chase spogląda na mnie, jakby z wahaniem, po czym, nie widząc żadnej reakcji kopie z całej siły w moją kostkę. Próbuję nie okazywać, jak bardzo mnie to zabolało, ale chyba średnio mi to wychodzi, bo chłopak zaczyna mnie przepraszać.
 -Przestać. Sama tego chciałam. -mówię przez zęby.
Wychodzę zza drzewa.
 -Uważaj-słyszę cichy szept.
Kostka pulsuje mi z bólu. Ciekawe, czy mi ją złamał. Nieważne, i tak się zrośnie. Teraz muszę się skupić na tym, aby być wiarygodną. Kulejąc zmierzam w stronę budynku. Gdy pola widzenia nie zasłaniają mi już gęsto rosnące drzewa, dostrzegam czterech strażników przed głównym wejściem do budynku. Nie ma to jak dobrze strzeżony budynek dwóch jowialnych grubasów, jeden starszy pan i tylko jeden porządnie zbudowany facet. Grubaski i dziadzio siedzą radośnie rozmawiając na krzesłach postawionych przed drzwiami. Biedne krzesła uginają się pod ciężarem tłustych cielsk. Tylko ten czwarty może sprawić kłopoty. Jest czujny. Przechadza się przed budynkiem. Postanawiam się przewrócić, żeby zwrócić na siebie ich uwagę. Jak myślę tak robię. Po chwili leżę już na ziemi, a jakaś połamana gałązka wbija mi się w bok. Czujny strażnik, jako jedyny odwraca głowę w moją stronę. Reszta nadal zajmuje się swoimi sprawami.
 -Stać-krzyczy i podbiega do mnie.
Dopiero wtedy pozostała trójka zdaje sobie sprawę z mojej obecności.
 -Mason, co tam masz?-pyta jeden z nich, nawet nie podnosząc się z miejsca.
 -Intruza-warczy tamten.
 -Intruza?-odzywam się, grając rolę zagubionej dziewczyny.-Proszę pana, ja zbłądziłam i chyba skręciłam kostkę-mówię płaczliwym głosem.
Kątem oka dostrzegam postać przebiegającą między drzewami. Tylko, żeby oni go nie zobaczyli.
 -Mała, tu nie szpital. Idź do Travissa-odzywa się obojętnie jeden z grubasów.
 -Ale... ale ja nie mogę. To strasznie boli-powinnam zostać aktorką.
 -A co mnie to-mówi i odwraca się w stronę kumpli.
 -Nie przejmuj się nim. Chris potrafi być szorstki, ale zwykle jest spoko-odzywa się starszy pan.-Pokaż co z tą nogą-mówi przyjaźnie wstając.
 -Marlon, ona może coś knuć-ostrzega go Mason.
 -Taaaak... Na pewno to jest sposób, żeby dostać się do magazynku. Skręcić sobie kostkę-staruszek podchodzi do mnie, by obejrzeć moją nogę. W tym momencie dostrzegam otwierające się boczne drzwi. Chase wszedł do środka.
Chase:
Muszę tylko sprawić, żeby mnie nie zobaczyli. Mam nadzieję, że Rebeka jest dobrą aktorką. Nic nie ma prawa jej się stać, ale i tak się o nią boję. "Skup się"-myślę. Teraz muszę zadbać o siebie. Przemykam między drzewami. Widzę, że Beka odstawia niezłe przedstawienie. Szkoda, że musimy oszukiwać Marlona, jest naprawdę fajnym staruszkiem. No cóż, cel uświęca środki.
Docieram pod boczne wejście do budynku. Kładę rękę na klamce i próbuję otworzyć. Drzwi, oczywiście okazują się zamknięte. W sumie, czego można by się było spodziewać. Sięgam do kieszeni po wytrych. Chwilę majstruję przy zamku, aż w końcu słyszę pstryknięcie. Chowam narzędzie do kieszeni i otwieram drzwi. Ostatni raz zerkam w stronę Rebeki, po czym wchodzę do środka. Cichutko zamykam za sobą drzwi. Budynek w środku prezentuje się nie mniej Marvelowsko, niż na zewnątrz. Na ścianach powieszone półki z bronią, a na środku stoły ze sprzętem elektronicznym. Tu muszę szukać. Z zadumy wyrywa mnie głośnie chrapanie. Chrapanie strażnika. Taaa... nie ma to jak ochrona. Muszę być cicho, żeby go nie obudzić. Bezszelestnie podchodzę do stołów z elektroniką, cały czas kątem oka go obserwując. Na moje szczęście wszystko jest poopisywane. Chodzę więc dookoła studiując uważnie nalepki z informacjami, co gdzie leży. Po kilku minutach poszukiwań, wreszcie znajduję stół z podpisem „Urządzenia śledzące”. Z uwagą rozglądam się po blacie. W najdalszym rogu dostrzegam małe opakowanie podpisane "Pluskwy". Sięgam po nie. Nie jest to łatwe, bo stół jest bardzo szeroki, a ja muszę uważać, żeby przypadkiem czegoś nie zrzucić, i nie obudzić strażnika. W końcu łapię pudełko i prostuję się. Oczywiście, po drodze potrącam łokciem jakieś urządzenie, które ześlizguje się i leci w stronę podłogi. Wręcz rzucam się w stronę spadającego urządzenia. Dosłownie kilka centymetrów przed, zapewne zgubnym dla mnie, spotkaniem z podłogą, łapię je, tym samym ratując swój tyłek. Chwilę leżę w bezruchu. Ciszę zakłóca jedynie mój oddech i chrapanie strażnika. W tej chwili jest ono muzyką dla mych uszu. Ostrożnie odkładam obiekt mojego niedoszłego, na szczęście, zawału na miejsce. Odwracam się i kieruję do wyjścia. Po chwili przypominam sobie, jednak, że nie zabrałem tego, po co tu w ogóle przyszedłem. Wracam się więc po cichu po pluskwy. Gdy już trzymam je w ręku, po raz ostatni zerkam na śpiącego ochroniarza i wychodzę, cicho zamykając za sobą drzwi. Zerkam w stronę głównego wejścia do budynku. Widzę czterech ochroniarzy pochylonych nad Beką. Pudełko, które trzymam jest bardzo małe, więc chowam je do kieszeni. Przemykam między drzewami do ścieżki prowadzącej od stołówki. Gdy już jestem na ścieżce idę w stronę  magazynu. Po chwili wychodzę na polanę i podchodzę do strażników.
 -Ekhem-chrząkam, żeby mnie zauważyli. Wszyscy odwracają się w moją stronę.
 -Czego?-warczy Chris.
 -Spokojnie. Szukam dziewczyny. Ma na imię Rebeka. Około 170 cm wzrostu. Ciemny blond-opisuję ją, bo nadal zasłaniają ją w taki sposób, że nic nie widzę.-Zgubiła mi się.
 -Chase? Tu jestem-mówi, nie wychodząc z roli.-Nie wiesz, jak się cieszę. Zgubiłam się i chyba skręciłam kostkę-utrzymuje płaczliwy ton.
 -Zniknęłaś mi z oczu. W porządku?-pytam z troską.
 -Nie. Zabierz mnie do domu, proszę-muszę się powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Rebeka, która o coś prosi. Niezłe.
 -Oczywiście, księżniczko-wyrywa mi się. Ups. Już nie żyję.-Chłopaki, dziękuję, że się nią zajęliście. Pozwólcie, że wezmę ją do domu-zwracam się do ochroniarzy.
 -Jasne, młody. Cała przyjemność po mojej stronie-odzywa się Marlon, a reszta żegna się z Rebeką i odchodzi do swoich zajęć.
Podchodzę do niej i biorę ją na ręce. Tak, dla zachowania pozorów, oczywiście.
Rebeka:
Kiedy Chase, nareszcie wszedł na polanę poczułam ulgę. Musiałam siedzieć i użalać się nad sobą, podczas gdy oni oglądali moją nogę albo zadawali mi pytania. Nie było to komfortowe. Gdy nazwał mnie księżniczką miałam ochotę mu przywalić i chyba jeszcze to zrobię. Teraz, gdy wynosi mnie z polany cieszę się, że nic mu nie jest. Gdy wychodzimy poza zasięg ich wzroku odzywam się:
 -Możesz mnie już puścić, wiesz?
 -Wiem-odpowiada, ale nic nie robi.
 -No i?
 -No i nic. To, że mogę, nie oznacza wcale, że to zrobię-uśmiecha się do mnie łobuzersko.
 -Nie podskakuj. Masz już na koncie nazwanie mnie per. tygrys i księżniczka-grożę mu.
 -Hmmm... Chyba jednak zaryzykuję-oznajmia. Protestuję, jeszcze przez chwilę, ale widząc, że i tak nic nie osiągnę kapituluję.
 -A tak w ogóle, to masz te pluskwy?-pytam.
 -O kurde. Zapomniałem-staje.
 -Serio?-pytam przestraszona, że to wszystko poszło na marne.
 -Nie. Chciałem zobaczyć twoją minę-uśmiecha się.
 -Ja naprawdę ci dzisiaj przywalę-mówię ze śmiechem.
 -Na to liczę-mówi szczerząc się.
 -I kto tu jest masochistą?
 -Nadal ty. Właśnie, co z kostką?-pyta, z troską w głosie.
 -W porządku. Tak jak na początku. Nawet się nie orientuję, jak rymuję-wybuchamy śmiechem.
Dalszą drogę przechodzimy w milczeniu. Gdy docieramy do domu Chase otwiera drzwi i już chce wnieść mnie do środka, gdy słyszymy:
 -Nie za wcześnie na przenoszenie przez próg?-pyta Charlie.
 -Ha. Ha. Ha. Rebeka skręciła kostkę-odpowiada za mnie Chase. Ja sama jestem czerwona na twarzy. Przenoszenie przez próg, też mi coś!
 -Przyszedłem zapytać, czemu was nie było-mówi starszy z braci.
 -W drodze ze śniadania Beka źle się poczuła. Musiałem się nią zaopiekować-wyjaśnia mu chłopak, a moje policzki przybierają kolor pomidora.
 -Aha. Wiesz, że Carlos przyszedł z podbitym okiem i nawet nie wiedział co mu się stało?-pyta Charlie, a ze mnie ulatuje cały dobry humor.
 -Tak?-widzę, że Chase też ledwo panuje nad nerwami.-To bardzo ciekawe, ale muszę opatrzyć Rebece nogę-mówi i nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony swojego brata wnosi mnie do środka i kopniakiem zatrzaskuje za nami drzwi. Zanosi mnie do salonu i sadza na kanapie.
 -Która godzina?-pytam.
 -Dochodzi 16:00. Znowu przegapiliśmy obiad. -mówi siadając obok mnie i pocierając skronie.-Jesteś głodna?
Zamierzam skłamać, ale mój brzuch, jak na zawołanie zaczyna burczeć dopominając się posiłku.
 -Zaczekaj tutaj chwilę. Przyniosę nam coś dobrego i nie będziemy musieli wychodzić na kolację-mówi wstając i zanim zdążę cokolwiek powiedzieć wychodzi. Siedzę i rozmyślam nad dzisiejszym dniem. Wydaje się, że ranek był kilka dni temu. Siedzę wpatrzona w jeden punkt i myślę, nie wiadomo o czym, przez następne pół godziny. Gdy zastanawiam się już, czy mój książę w ogóle się zjawi, drzwi otwierają się i staje w nich Chase obładowany pościelą.
 -Yyyy... Mogę wiedzieć, po co ci to wszystko?-pytam wstając i uwalniając go od części "bagażu".
 -Jak to po co? W końcu muszę na czymś spać-puszcza do mnie oczko.-No, chyba że chcesz, żebym spał z tobą w jednym łóżku. W takiej sytuacji mogę to wszystko odnieść.
 -Chwila. Jak to spać?-pytam, w osłupieniu.
 -Pamiętasz, jak obiecałaś, że będziesz się trzymać blisko mnie?-kiwam głową.-Myślałaś, że zostawiłbym cię samą na noc, kiedy każdy może tu wejść? Będę spać na dole, na kanapie, a ty w swoim łóżku.
 -Czyli, że się do mnie przeprowadzasz?-pytam, nadal nie mogąc w to uwierzyć.
 -Można to tak określić. Wpuścisz mnie, czy będziemy tak tu stać?
 -Wchodź i czuj się jak w domu-mówię z przekąsem.
 -Oj, no. Nie gniewaj się-mówi i robi słodkie oczka. Nie za dużo się tego Shreka naoglądał?
 -No, nie wiem. Pamiętaj, że teraz w każdym momencie jesteś narażony na zemstę, za te wszystkie księżniczki i tygryski.
 -O kurde. Nie przyszło mi to do głowy. Może jednak wrócę do siebie-mówi, odwracając się w stronę drzwi.
 -Ooo, nie mój drogi. Teraz już nie ma odwrotu-łapię go za koszulkę i wciągam do środka.
 -Czyżbyś bała się zostać sama?-pyta z chytrym uśmiechem.
 -Ja? Chyba śnisz. Po prostu chcę mieć czas na zemstę-odpowiadam mrugając do niego.
 -Taaa... Jasne-przewraca oczami.
Wchodzimy do pokoju. Chase rzuca pościel na kanapę i wychodzi po kolację, którą zostawił na zewnątrz. Ja, w tym czasie, rozkładam i ścielę mu "łóżko".
 -Kto jest głodny?- wchodzi do pokoju z dwoma styropianowymi pudełkami na jedzenie.
 -Ja. Chodź do kuchni-podąża za mną. Siadamy i w milczeniu pochłaniamy posiłek.
 -Chcesz coś jeszcze obejrzeć?-pyta, gdy kończymy. Plus plastikowych sztućców i jednorazowych opakowań jest taki, że nie trzeba zmywać.
 -Jasne, czemu nie.
Idziemy do salonu i rozkładamy się na "łóżku" Chase'a. Mam zamiar oglądać, ale po pierwszej scenie powieki zaczynają mi ciążyć i oczy same się zamykają. Głowa opada mi na ramię chłopaka, siedzącego obok mnie. Odpływam.
Chase:
To był dla niej ciężki dzień, więc nie dziwię się, gdy jej głowa opada na moje ramie, już po kilku minutach seansu. Biorę ją na ręce i niosę do sypialni. Po drodze Rebeka oplata ramionami moją szyję, chyba podświadomie. Rozplątuję jej ręce i układam ją na łóżku. Przykrywam ją kołdrą. Chwilę stoję i przyglądam jej się podczas snu. Jest taka spokojna. Nie widać po niej stresu i wszystkich zmartwień, jakie ją spotkały. Gdy tak na nią patrzę robi mi się ciepło na sercu. Nie mogę się powstrzymać. Podchodzę do niej i delikatnie całuję w czoło. Uśmiecha sie przez sen
Odwracam się i idę do salonu. Wyłączam film i również kładę się spać. Po głowie krąży mi, tylko jedna myśl. Uporczywa, nachalna, nie dająca spokoju.
"Gdyby, tylko wiedziała".
Po dłuższej chwili udaję się w końcu do krainy snów. Też dziś raczej nie próżnowałem...