Pisałam, że wróciłam i nic z tego nie wyszło... Odizolowałam się od internetu i zajęłam innymi sprawami, problemami itp. Zabrakło mi czasu, głowy i ochoty, ale zamierzam powolutku wracać. Zrozumiałam, że nie mogę porzucić pisania. Za bardzo to kocham. Poukładałam sobie wszystko i myślę, że przydałoby się wrócić do żywych. Tak więc, trzymajcie za mnie kciuki.
Pozdrawiam,
Gabi.
PS. Nie komentowałam nic, bo nie czytałam. Postaram się wszystko nadrobić.
Welcome to reality
wtorek, 21 października 2014
środa, 30 lipca 2014
Wróciłam.
Witajcie!
Wróciłam z weną i chęcią tworzenia. Pracuję nad nowym rozdziałem, ale nie chcę nic obiecywać, bo w końcu są wakacje i nie mam zamiaru się z niczym spieszyć. Chciałam przeprosić wszystkich, za to, że nie komentowałam notek na blogach. Mike, Martuś, Martyna (UnknownYou123), Kostka : przepraszam i obiecuję poprawę ;). Kocham Was wszystkich, drodzy Czytelnicy i Czytelniczki!
Pozdrawiam,
Gabi.
Wróciłam z weną i chęcią tworzenia. Pracuję nad nowym rozdziałem, ale nie chcę nic obiecywać, bo w końcu są wakacje i nie mam zamiaru się z niczym spieszyć. Chciałam przeprosić wszystkich, za to, że nie komentowałam notek na blogach. Mike, Martuś, Martyna (UnknownYou123), Kostka : przepraszam i obiecuję poprawę ;). Kocham Was wszystkich, drodzy Czytelnicy i Czytelniczki!
Pozdrawiam,
Gabi.
piątek, 27 czerwca 2014
Rozdział 9, czyli odkrywam swoje aktorskie zdolności.
Witajcie Kochani!
Wiem, że nawaliłam. Nie mogłam skończyć tego rozdziału, a nie chciałam wrzucać, czegoś, co było niedokończone. Szczerze powiedziawszy, nie jestem w pełni z niego zadowolona. Jest taki nijaki. Jak pewien Ktoś to przeczyta, to dostanę ochrzan, za brak pewności siebie, ale trudno.
Nie chcę Was zadręczać moimi przeżyciami, ale ten tydzień był, po prostu OKROPNY. Wszyscy wtajemniczeni wiedzą, co było w środę, a w czwartek miałam doła, bo środa minęła. Dzisiaj było zakończenie roku, a ja musiałam się rozstać z moją klasą. Idę do gimnazjum, gdzie indziej niż reszta i boję się, że już nigdy ich nie zobaczę. Płakałam chyba ze dwie godziny. Okropność. Nienawidzę płakać. Oprócz tego czuję się niedoceniona, przez nauczycielki, ale to już inna historia (czyt. Nie chcę Was już tym zanudzać).
WAŻNA INFORMACJA:
Nie wiem, kiedy pojawi się nowy rozdział. Wyjeżdżam na dwa tygodnie w miejsce, gdzie nie będę miała dostępu do internetu. Postaram się pisać w zeszycie, ale nie wiem, czy coś z tego wyjdzie. Obiecuję, że postaram się coś napisać od razu po powrocie.
Pozdrawiam i życzę miłych wakacji,
Gabi.
PS. Miałam nie przepraszać, ale nie potrafię się powstrzymać. Przepraszam, że tak rzadko dodaję rozdziały i nie zawsze są one dobre.
----------------------------------------------------------
Gdy trochę się uspokajam, Chase pokazuje mi
telewizor, który zniósł przed moją chwilą słabości. Stawia go na stoliku na
przeciwko kanapy.
-No, dobrze, ale co z kasetami?-pytam go.
-Kaset, akurat na składzie nie ma, ale kilka płyt by
się znalazło-odpowiada z uśmiechem. Odwraca się, po czym znika na górze. Po
chwili wraca z kilkoma płytami w rękach.
-Pokaż co tam masz-mówię podchodząc do niego.
-E, e, e-chowa płyty za plecami, tak, żebym nie mogła
ich dosięgnąć.
-Co znowu?-pytam zrezygnowana.
-Obejrzymy horror-odpowiada z chytrym błyskiem w oku.
-O nie, mój drogi! Mam dość horrorów na dziś!-mówię
kładąc dłonie na biodrach.
-No dobra-ulega.-Ale nie zgadzam się na żadne
romansidło.
-Ja i romansidło? Taaa, już to widzę-stwierdzam przewracając
oczami.
-No, a nie? Wyobrażam sobie ciebie w roli Rose z
Titanica. "Jack ja latam"-pod koniec swojej wypowiedzi chichocze, w
skutek czego obrywa najbliżej leżącą poduszką.
-Pokaż wreszcie, co tam masz, zamiast się
wydurniać-wyrywam mu płyty z rąk.
Zerkam na tytuły i odrzucam te, które się nie nadają:
"Titanic"-won,
"Szczęki"-won,
"Zmierzch"-won.
-Może to?-pytam Chase'a biorąc do ręki następną płytę.
-"Podziemny krąg".Jesteś pewna? To dość
brutalny film-mówi chłopak niepewnie.
-Moje życie to jeden, wielki, brutalny film. Chcesz
to oglądać, czy będziesz się bał na scenach walki i mam szukać czegoś
innego?-pytam sarkastycznie.
-Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. Czyli włączamy?-upewnia
się.
-Dawaj.
Po włożeniu płyty Chase siada obok mnie na kanapie.
-Jakbyś się bała, to zawsze mogę cię przytulić, czy
co-oferuje "tańcząc" brwiami.
-Taaa... Nie licz na to-odpowiadam z uśmiechem.
-No dobrze, ale jakby co jestem do twojej dyspozycji-nie
mam czasu żeby się odgryźć, ponieważ zaczyna się film.
Chłopak, mówiąc, że zawarte są w nim brutalne sceny nie
kłamał. Walki były bardzo realistyczne. Mniej więcej tak jak ta z Gregiem i
jego kompanami kilka dni temu. Fajnie jest zobaczyć rozmaślony nos na ekranie,
a nie na swojej twarzy. Jak fajnie nie czuć bólu w ręce, a widzieć, jak ktoś
zwija się z bólu od uderzenia w brzuch. Czyżby zrodziły się we mnie sadystyczne popędy? Właściwie, czemu nie. Wracając do tematu. Zakończenie mnie zaskoczyło i
usatysfakcjonowało. Na chwilę oderwałam się od rzeczywistości. Oprócz tego cały
film był o wariacie. Zbieg okoliczności. Wariatka ogląda wariata. Gdy o tym myślę chce mi się jednocześnie śmiać i płakać. Nie ma to jak
porównywać się do terrorysty z rozdwojeniem jaźni, prawda?
-Rebeka? Halo? Jest tam kto?-z rozmyślań wyrywa mnie
głos Chase'a, który macha mi ręką przed nosem.
-Hm? Przepraszam, zamyśliłam się-odpowiadam
odwracając się w jego stronę-Co mówiłeś?
-Chcesz obejrzeć jeszcze coś?-pyta.
-Jasne. Teraz ty wybierz. Nie wierzę, że to mówię,
ale tym razem ci zaufam-mówię wstając.
-A ty dokąd?-pyta, również się podnosząc.
-Spokojnie, kowboju. Idę do toalety-oznajmiam,
unosząc brwi do góry.
-To przy okazji przynieś coś do jedzenia-widząc moją
minę dodaje.-Proszę.
- Chcesz jeść coś, co przyniosę z toalety? No cóż z gustami
się nie dyskutuje.-mówię wzruszając ramionami.
Odwracam się i idę w stronę łazienki. Na koniec przemywam
twarz zimną wodą i wychodzę. Dostosowując się do prośby chłopaka skręcam, do
kuchni. Gdy wchodzę do pokoju widzę Chase'a chodzącego po pokoju i rozglądającego
się na wszystkie strony.
-Ekhem-chrząkam znacząco.
Chłopak odwraca się w moją stronę z zakłopotaniem w oczach.
-Przepraszam, ja... nie mogłem się powstrzymać-gdy to
mówi jest czerwony na twarzy.
-Spokojnie. Czuj się jak w domu-uspokajam go z
uśmiechem na ustach.-A teraz może raczyłbyś powiedzieć mi jaki film wybrałeś?
-To niespodzianka-podchodzi do mnie, zabiera popcorn,
który przyniosłam z kuchni i wsypuje go do pustej już miski.
-Niespodzianka? Zaczynam się bać-oznajmiam siadając
na kanapie.
-Trzeba to zapisać. Rebeka powiedziała, że się boi.
Oprawie to sobie i powieszę nad łóżkiem-mówi Chase.
-Ha, ha, ha. Przestań się ze mnie nabijać i włącz ten
film-jak nakazuję tak robi. Gdy wszystko jest gotowe siada obok mnie. Blisko.
Za blisko, jak na mój gust. Stykamy się ramionami. To jest... dziwne. Dziwne i
przyjemne zarazem. Wreszcie film się zaczyna. Ze zdziwieniem zauważam, że jest
to "Mustang". Gdy byłam mała to była moja ulubiona bajka, dlatego z
fascynacją wpatruję się w ekran. Kocham tą opowieść. Przypomina mi moje
dzieciństwo. Nie momenty, w których chodziłam do laboratoriów, na eksperymenty,
ale te miłe. Przypominam sobie mamę opatrującą mi kolano, bitwy na poduszki z
bratem, wycieczki... Tęsknie za nimi. Nawet za tatą. Tym samym, który mnie
tłukł i na mnie wrzeszczał. Tym samym, który wyciągał mnie siłą z domu, żeby
zawlec na jakieś kolejne badania. Ale również tym samym, który zrodził we mnie
miłość do muzyki. Do śpiewu, tańca... Dałabym wszystko, żeby zapobiec
temu wypadkowi. Może wtedy wszystko by się ułożyło? Może w końcu byłoby w miarę
normalnie? I tu powstaje pytanie, czy ja naprawdę spowodowałam ten wypadek?
"Przestań. Nie psuj tego dnia"-mówię do siebie. Odpędzam złe myśli i
skupiam się na filmie, który, ku mojemu zdziwieniu powoli zmierza ku końcowi.
Kiedy na ekranie pojawiają się napisy końcowe Chase pyta ze smutkiem w głosie:
-Nie podobało Ci się, tak?
-Co? Nie, oczywiście, że mi się podobało. To mój
ulubiony film z dzieciństwa, tylko...-zdaję sobie sprawę, że powiedziałam jedno
słowo za dużo. Teraz będę musiała się tłumaczyć. No pięknie.
-Tylko?-powtarza.
-Tylko coś mi się przypomniało-mówię wymijająco.
-Przypomniało? A dokładniej?
-A ty co jesteś taki ciekawski?-chcę obrócić wszystko
w żart, ale średnio mi to idzie.
-Nie zmieniaj tematu, księżniczko. Powiedz co się
dzieje, proszę-robi maślane oczka. Przerośnięty kot ze Shreka, kurcze.
-Przypomniało mi się... moje dzieciństwo-odpowiadam w
końcu.
-Dzieciństwo? A co w tym smutnego? -mówi spokojnym
tonem.
-Co w tym smutnego, pytasz, tak? Nic! Smutne jest to,
że było ono beznadziejne, a przez ten cholerny wypadek... to... to już nie ma
szansy się zmienić! Teraz może być już tylko gorzej!-krzyczę podrywając się z
miejsca.
-Rozumiem...
-Właśnie, że nic nie rozumiesz! Ty przynajmniej
miałeś kochającą rodzinę, masz brata, a ja?! Ja mam jedno wielkie gówno! Zawsze
miałam gówno!
-Myślisz, że moje życie było sielanką?-pyta również
wstając.-Szwendanie się po domach zastępczych, a potem po ulicach. Wcześniejsza
śmierć rodziców. Naprawdę myślisz, że było mi łatwo?-mówi opanowanym, lecz
stanowczym głosem.
-Ty przynajmniej miałeś świadomość bycia kochanym!
miałeś prawdziwą, rodzinę i nadal masz Charliego!
-Bycia kochanym powiadasz? Jeżeli przez bycie
kochanym rozumiesz regularne bicie i poniżanie psychiczne, to tak, byłem
kochany. Myślisz, że tylko twój ojciec potrafił się na tobie wyżyć? A matka
poznęcać?-gdy to mówi łzy napływają mu do oczu. Odwraca wzrok, by to ukryć.
Podchodzę do niego. Cała moja złość natychmiast znika.
-Przepraszam-mówię cicho.-Jestem
głupia. Nie powinnam się nad sobą użalać. To moja wina. Przepraszam. Spójrz na
mnie.
Gdy nie reaguje łapię go za brodę i zmuszam, by spojrzał mi
w oczy. Po jego policzkach spływają łzy.
-Nie przepraszaj. Nie masz za co. Ja po prostu...
ja...-widzę, że próbuje powstrzymać płacz.
-Nie musisz nic mówić. Rozumiem-przytulam go jak małego chłopca.
Stoimy tak przez jakiś czas. Głaszczę go po głowie.
-Wiesz co? Zaczekaj tu chwileczkę-mówi nagle, odrywając
się ode mnie i wybiega z domu. Stoję przez chwilę w osłupieniu. Mam tylko
nadzieję, że nie zrobi nic głupiego. Nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić
sprzątam ze stołu. Popcorn rozrzucony jest po całej podłodze. Gdy, po raz,
chyba setny strzepuję z kanapy pozostałości po przekąsce, drzwi otwierają się z
hukiem. Odwracam się w tamtą stronę.
-Nie ma go! Nie ma!-krzyczy od progu.
-Uspokój się. Kogo nie ma? O czym ty do mnie rozmawiasz?-pytam.
-Carlosa. Nie ma go w lesie. Tam gdzie go
wyniosłem-mówi spokojniej.
-Jak to, nie ma?!-powtarzam ze strachem. Tak, ze
strachem. Trudno mi się do tego przyznać, ale boję się tego zboczeńca.
-Spokojnie. Pewnie się obudził i powlekł do swojej
kwatery albo do szkoły. Chociaż wątpię, żeby był w stanie prowadzić zajęcia.
-To co teraz?-pytam zaniepokojona całą sytuacją.
-Trzeba go znaleźć, a potem wymyślić, jak go pilnować-gdy
to mówi wpadam na pewien pomysł.
-A macie tu może jakieś pluskwy, czy coś z tym stylu?
Gdybyśmy mu coś takiego przyczepili, nie musielibyśmy za nim chodzić, a
mielibyśmy go na oku.
-Pluskwy powiadasz? Powinny być w zbrojowni.-mówi
Chase.
-No to po kłopocie. Chodźmy do tej
zbrojowni-oznajmiam wstając.
-Nie tak szybko, tygrysie. To najbardziej chroniony
budynek w całym obozowisku. Trzeba obmyślić plan-zatrzymuje mnie chłopak.
-Za tego tygrysa, później ci przyłożę. Plan? Ok. Ja
odwracam uwagę, a ty wykradasz pluskwy. Proszę-patrzę na niego spod uniesionych
brwi.
-Prosto, szybko i wygodnie. Nieostrożnie, ale niech
ci będzie-przyznaje mi racje.
Wychodzimy. Chase wyprzedza mnie i prowadzi, jak mi się
wydaje w stronę "szkoły". Mam rację. Za chwilę spomiędzy drzew
wyłania się amfiteatr. Omijamy go z lewej i wchodzimy do lasku, który wyrasta
obok. Za drzewami majaczy sylwetka okrągłej, metalowej kopuły, rodem z filmów
Marvela. Kształtem przypomina trochę bardziej wypukłą tarczę Kapitana Ameryki.
Chase odwraca się w moją stronę i pokazuje, żebym była cicho. Jest jeszcze
jasno, więc musimy uważać. Chowamy się za drzewo, żeby omówić plan.
-No to co teraz?-pytam cicho.
-Ty odwracasz uwagę, a ja wchodzę. Na zewnątrz jest
czterech strażników, a z tym w środku sam sobie poradzę-wyjaśnia.-Poradzisz
sobie?-pyta z powątpiewaniem.
-To raczej ja powinnam się o to
pytać-odpowiadam.-Tylko... uważaj-patrzę mu w oczy.
-Jak zawsze. Ty też bądź ostrożna-mówi odwzajemniając
spojrzenie.
-Będę.
-Dobrze. Komu w drogę temu kopa.-oznajmia i chce się
odwrócić, ale w tej chwili wpadam na pomysł, jak odwrócić ich uwagę.
-Czekaj-spogląda na mnie.-Musisz kopnąć mnie w nogę.
-Że co?-pyta w osłupieniu.
-Kopnąć mnie w nogę-powtarzam powoli.
-Co? Po co?-pyta.
-Będę udawała, że jest złamana, i że się zgubiłam,
żeby mogli się mną zająć-wyjaśniam.
-Ale po co mam cię kopać?
-Żeby było bardziej wiarygodnie.
-Zadaję się z masochistką. No dobrze. Połóż tu
nogę-zgadza się w końcu.
Kładę nogę we wskazanym przez niego miejscu i przygryzam
wargę. Chase spogląda na mnie, jakby z wahaniem, po czym, nie widząc żadnej
reakcji kopie z całej siły w moją kostkę. Próbuję nie okazywać, jak bardzo mnie
to zabolało, ale chyba średnio mi to wychodzi, bo chłopak zaczyna mnie
przepraszać.
-Przestać. Sama tego chciałam. -mówię przez zęby.
Wychodzę zza drzewa.
-Uważaj-słyszę cichy szept.
Kostka pulsuje mi z bólu. Ciekawe, czy mi ją złamał.
Nieważne, i tak się zrośnie. Teraz muszę się skupić na tym, aby być wiarygodną.
Kulejąc zmierzam w stronę budynku. Gdy pola widzenia nie zasłaniają mi już
gęsto rosnące drzewa, dostrzegam czterech strażników przed głównym wejściem do
budynku. Nie ma to jak dobrze strzeżony budynek dwóch jowialnych grubasów,
jeden starszy pan i tylko jeden porządnie zbudowany facet. Grubaski i dziadzio
siedzą radośnie rozmawiając na krzesłach postawionych przed drzwiami. Biedne
krzesła uginają się pod ciężarem tłustych cielsk. Tylko ten czwarty może
sprawić kłopoty. Jest czujny. Przechadza się przed budynkiem. Postanawiam się
przewrócić, żeby zwrócić na siebie ich uwagę. Jak myślę tak robię. Po chwili
leżę już na ziemi, a jakaś połamana gałązka wbija mi się w bok. Czujny
strażnik, jako jedyny odwraca głowę w moją stronę. Reszta nadal zajmuje się
swoimi sprawami.
-Stać-krzyczy i podbiega do mnie.
Dopiero wtedy pozostała trójka zdaje sobie sprawę z mojej
obecności.
-Mason, co tam masz?-pyta jeden z nich, nawet nie
podnosząc się z miejsca.
-Intruza-warczy tamten.
-Intruza?-odzywam się, grając rolę zagubionej
dziewczyny.-Proszę pana, ja zbłądziłam i chyba skręciłam kostkę-mówię
płaczliwym głosem.
Kątem oka dostrzegam postać przebiegającą między drzewami.
Tylko, żeby oni go nie zobaczyli.
-Mała, tu nie szpital. Idź do Travissa-odzywa się
obojętnie jeden z grubasów.
-Ale... ale ja nie mogę. To strasznie boli-powinnam
zostać aktorką.
-A co mnie to-mówi i odwraca się w stronę kumpli.
-Nie przejmuj się nim. Chris potrafi być szorstki,
ale zwykle jest spoko-odzywa się starszy pan.-Pokaż co z tą nogą-mówi
przyjaźnie wstając.
-Marlon, ona może coś knuć-ostrzega go Mason.
-Taaaak... Na pewno to jest sposób, żeby dostać się
do magazynku. Skręcić sobie kostkę-staruszek podchodzi do mnie, by obejrzeć
moją nogę. W tym momencie dostrzegam otwierające się boczne drzwi. Chase wszedł
do środka.
Chase:
Muszę tylko sprawić, żeby mnie nie zobaczyli. Mam nadzieję,
że Rebeka jest dobrą aktorką. Nic nie ma prawa jej się stać, ale i tak się o
nią boję. "Skup się"-myślę. Teraz muszę zadbać o siebie. Przemykam
między drzewami. Widzę, że Beka odstawia niezłe przedstawienie. Szkoda, że
musimy oszukiwać Marlona, jest naprawdę fajnym staruszkiem. No cóż, cel uświęca
środki.
Docieram pod boczne wejście do budynku. Kładę rękę na
klamce i próbuję otworzyć. Drzwi, oczywiście okazują się zamknięte. W sumie,
czego można by się było spodziewać. Sięgam do kieszeni po wytrych. Chwilę
majstruję przy zamku, aż w końcu słyszę pstryknięcie. Chowam narzędzie do
kieszeni i otwieram drzwi. Ostatni raz zerkam w stronę Rebeki, po czym wchodzę
do środka. Cichutko zamykam za sobą drzwi. Budynek w środku prezentuje się nie
mniej Marvelowsko, niż na zewnątrz. Na ścianach powieszone półki z bronią, a na
środku stoły ze sprzętem elektronicznym. Tu muszę szukać. Z zadumy wyrywa mnie
głośnie chrapanie. Chrapanie strażnika. Taaa... nie ma to jak ochrona. Muszę
być cicho, żeby go nie obudzić. Bezszelestnie podchodzę do stołów z
elektroniką, cały czas kątem oka go obserwując. Na moje szczęście
wszystko jest poopisywane. Chodzę więc dookoła studiując uważnie nalepki z
informacjami, co gdzie leży. Po kilku minutach poszukiwań, wreszcie znajduję
stół z podpisem „Urządzenia śledzące”. Z uwagą rozglądam się po blacie. W
najdalszym rogu dostrzegam małe opakowanie podpisane "Pluskwy".
Sięgam po nie. Nie jest to łatwe, bo stół jest bardzo szeroki, a ja muszę
uważać, żeby przypadkiem czegoś nie zrzucić, i nie obudzić strażnika. W końcu
łapię pudełko i prostuję się. Oczywiście, po drodze potrącam łokciem jakieś
urządzenie, które ześlizguje się i leci w stronę podłogi. Wręcz rzucam się w
stronę spadającego urządzenia. Dosłownie kilka centymetrów przed, zapewne
zgubnym dla mnie, spotkaniem z podłogą, łapię je, tym samym ratując swój tyłek.
Chwilę leżę w bezruchu. Ciszę zakłóca jedynie mój oddech i chrapanie strażnika.
W tej chwili jest ono muzyką dla mych uszu. Ostrożnie odkładam obiekt mojego
niedoszłego, na szczęście, zawału na miejsce. Odwracam się i kieruję do
wyjścia. Po chwili przypominam sobie, jednak, że nie zabrałem tego, po co tu w
ogóle przyszedłem. Wracam się więc po cichu po pluskwy. Gdy już trzymam je w
ręku, po raz ostatni zerkam na śpiącego ochroniarza i wychodzę, cicho zamykając
za sobą drzwi. Zerkam w stronę głównego wejścia do budynku. Widzę czterech
ochroniarzy pochylonych nad Beką. Pudełko, które trzymam jest bardzo małe, więc
chowam je do kieszeni. Przemykam między drzewami do ścieżki prowadzącej od
stołówki. Gdy już jestem na ścieżce idę w stronę magazynu. Po chwili wychodzę na polanę i
podchodzę do strażników.
-Ekhem-chrząkam, żeby mnie zauważyli. Wszyscy
odwracają się w moją stronę.
-Czego?-warczy Chris.
-Spokojnie. Szukam dziewczyny. Ma na imię Rebeka.
Około 170 cm wzrostu. Ciemny blond-opisuję ją, bo nadal zasłaniają ją w taki
sposób, że nic nie widzę.-Zgubiła mi się.
-Chase? Tu jestem-mówi, nie wychodząc z roli.-Nie
wiesz, jak się cieszę. Zgubiłam się i chyba skręciłam kostkę-utrzymuje
płaczliwy ton.
-Zniknęłaś mi z oczu. W porządku?-pytam z troską.
-Nie. Zabierz mnie do domu, proszę-muszę się
powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Rebeka, która o coś prosi. Niezłe.
-Oczywiście, księżniczko-wyrywa mi się. Ups. Już nie
żyję.-Chłopaki, dziękuję, że się nią zajęliście. Pozwólcie, że wezmę ją do
domu-zwracam się do ochroniarzy.
-Jasne, młody. Cała przyjemność po mojej
stronie-odzywa się Marlon, a reszta żegna się z Rebeką i odchodzi do swoich
zajęć.
Podchodzę do niej i biorę ją na ręce. Tak, dla zachowania
pozorów, oczywiście.
Rebeka:
Kiedy Chase, nareszcie wszedł na polanę poczułam ulgę.
Musiałam siedzieć i użalać się nad sobą, podczas gdy oni oglądali moją nogę albo
zadawali mi pytania. Nie było to komfortowe. Gdy nazwał mnie księżniczką miałam
ochotę mu przywalić i chyba jeszcze to zrobię. Teraz, gdy wynosi mnie z polany
cieszę się, że nic mu nie jest. Gdy wychodzimy poza zasięg ich wzroku odzywam
się:
-Możesz mnie już puścić, wiesz?
-Wiem-odpowiada, ale nic nie robi.
-No i?
-No i nic. To, że mogę, nie oznacza wcale, że to
zrobię-uśmiecha się do mnie łobuzersko.
-Nie podskakuj. Masz już na koncie nazwanie mnie per.
tygrys i księżniczka-grożę mu.
-Hmmm... Chyba jednak zaryzykuję-oznajmia.
Protestuję, jeszcze przez chwilę, ale widząc, że i tak nic nie osiągnę
kapituluję.
-A tak w ogóle, to masz te pluskwy?-pytam.
-O kurde. Zapomniałem-staje.
-Serio?-pytam przestraszona, że to wszystko poszło na
marne.
-Nie. Chciałem zobaczyć twoją minę-uśmiecha się.
-Ja naprawdę ci dzisiaj przywalę-mówię ze śmiechem.
-Na to liczę-mówi szczerząc się.
-I kto tu jest masochistą?
-Nadal ty. Właśnie, co z kostką?-pyta, z troską w
głosie.
-W porządku. Tak jak na początku. Nawet się nie
orientuję, jak rymuję-wybuchamy śmiechem.
Dalszą drogę przechodzimy w milczeniu. Gdy docieramy do
domu Chase otwiera drzwi i już chce wnieść mnie do środka, gdy słyszymy:
-Nie za wcześnie na przenoszenie przez próg?-pyta
Charlie.
-Ha. Ha. Ha. Rebeka skręciła kostkę-odpowiada za mnie
Chase. Ja sama jestem czerwona na twarzy. Przenoszenie przez próg, też mi coś!
-Przyszedłem zapytać, czemu was nie było-mówi starszy
z braci.
-W drodze ze śniadania Beka źle się poczuła. Musiałem
się nią zaopiekować-wyjaśnia mu chłopak, a moje policzki przybierają kolor
pomidora.
-Aha. Wiesz, że Carlos przyszedł z podbitym okiem i
nawet nie wiedział co mu się stało?-pyta Charlie, a ze mnie ulatuje cały dobry
humor.
-Tak?-widzę, że Chase też ledwo panuje nad
nerwami.-To bardzo ciekawe, ale muszę opatrzyć Rebece nogę-mówi i nie czekając
na jakąkolwiek reakcję ze strony swojego brata wnosi mnie do środka i
kopniakiem zatrzaskuje za nami drzwi. Zanosi mnie do salonu i sadza na kanapie.
-Która godzina?-pytam.
-Dochodzi 16:00. Znowu przegapiliśmy obiad. -mówi
siadając obok mnie i pocierając skronie.-Jesteś głodna?
Zamierzam skłamać, ale mój brzuch, jak na zawołanie zaczyna
burczeć dopominając się posiłku.
-Zaczekaj tutaj chwilę. Przyniosę nam coś dobrego i
nie będziemy musieli wychodzić na kolację-mówi wstając i zanim zdążę cokolwiek
powiedzieć wychodzi. Siedzę i rozmyślam nad dzisiejszym dniem. Wydaje się, że
ranek był kilka dni temu. Siedzę wpatrzona w jeden punkt i myślę, nie wiadomo o
czym, przez następne pół godziny. Gdy zastanawiam się już, czy mój książę w
ogóle się zjawi, drzwi otwierają się i staje w nich Chase obładowany pościelą.
-Yyyy... Mogę wiedzieć, po co ci to wszystko?-pytam
wstając i uwalniając go od części "bagażu".
-Jak to po co? W końcu muszę na czymś spać-puszcza do
mnie oczko.-No, chyba że chcesz, żebym spał z tobą w jednym łóżku. W takiej
sytuacji mogę to wszystko odnieść.
-Chwila. Jak to spać?-pytam, w osłupieniu.
-Pamiętasz, jak obiecałaś, że będziesz się trzymać
blisko mnie?-kiwam głową.-Myślałaś, że zostawiłbym cię samą na noc, kiedy każdy
może tu wejść? Będę spać na dole, na kanapie, a ty w swoim łóżku.
-Czyli, że się do mnie przeprowadzasz?-pytam, nadal
nie mogąc w to uwierzyć.
-Można to tak określić. Wpuścisz mnie, czy będziemy
tak tu stać?
-Wchodź i czuj się jak w domu-mówię z przekąsem.
-Oj, no. Nie gniewaj się-mówi i robi słodkie oczka.
Nie za dużo się tego Shreka naoglądał?
-No, nie wiem. Pamiętaj, że teraz w każdym momencie
jesteś narażony na zemstę, za te wszystkie księżniczki i tygryski.
-O kurde. Nie przyszło mi to do głowy. Może jednak
wrócę do siebie-mówi, odwracając się w stronę drzwi.
-Ooo, nie mój drogi. Teraz już nie ma odwrotu-łapię
go za koszulkę i wciągam do środka.
-Czyżbyś bała się zostać sama?-pyta z chytrym
uśmiechem.
-Ja? Chyba śnisz. Po prostu chcę mieć czas na
zemstę-odpowiadam mrugając do niego.
-Taaa... Jasne-przewraca oczami.
Wchodzimy do pokoju. Chase rzuca pościel na kanapę i
wychodzi po kolację, którą zostawił na zewnątrz. Ja, w tym czasie, rozkładam i
ścielę mu "łóżko".
-Kto jest głodny?- wchodzi do pokoju z dwoma
styropianowymi pudełkami na jedzenie.
-Ja. Chodź do kuchni-podąża za mną. Siadamy i w
milczeniu pochłaniamy posiłek.
-Chcesz coś jeszcze obejrzeć?-pyta, gdy kończymy.
Plus plastikowych sztućców i jednorazowych opakowań jest taki, że nie trzeba
zmywać.
-Jasne, czemu nie.
Idziemy do salonu i rozkładamy się na "łóżku"
Chase'a. Mam zamiar oglądać, ale po pierwszej scenie powieki zaczynają mi
ciążyć i oczy same się zamykają. Głowa opada mi na ramię chłopaka, siedzącego
obok mnie. Odpływam.
Chase:
To był dla niej ciężki dzień, więc nie dziwię się, gdy jej
głowa opada na moje ramie, już po kilku minutach seansu. Biorę ją na ręce i
niosę do sypialni. Po drodze Rebeka oplata ramionami moją szyję, chyba
podświadomie. Rozplątuję jej ręce i układam ją na łóżku. Przykrywam ją kołdrą.
Chwilę stoję i przyglądam jej się podczas snu. Jest taka spokojna. Nie widać po
niej stresu i wszystkich zmartwień, jakie ją spotkały. Gdy tak na nią patrzę
robi mi się ciepło na sercu. Nie mogę się powstrzymać. Podchodzę do niej i
delikatnie całuję w czoło. Uśmiecha sie przez sen
Odwracam się i idę do salonu. Wyłączam film i również kładę
się spać. Po głowie krąży mi, tylko jedna myśl. Uporczywa, nachalna, nie dająca
spokoju.
"Gdyby, tylko wiedziała".
Subskrybuj:
Posty (Atom)